wtorek, 24 czerwca 2008

No i nici z OpenSuse

Dwie prawie nieprzespane noce i guzik z pętelką, nie dała się, małpa, zainstalować! Najpierw nie do przebycia etap z partycjonowaniem - w końcu zrobiłam partycję w GParted. Potem ten cudaczny instalator buntował się w całkiem różnych miejscach ani razu nie chcąc pogodzić się z tym, gdzie ja chcę mieć ten system. Już myślałam, że płyta zła, ale to urządzenie, zwane instalatorem zacina się począwszy od etapu określania języka, po wskazanie punktu montowania/.
Od samego początku jest jakiś dziwny. Wybieram rozdielczość ekrenu swoją (1024x768), a od momentu rozpoczęcia działania instalatora wywala mnie do 1600x coś tam, ale trudnego do zniesienia przez mój straszawy monitor i moje oczy). W ogóle cały instalator jest po angielsku. Sam system, uruchomiony z LiveCD wygląda dość interesująco, jest przejrzysty i łatwo konfigurowalny, ale instalator - moim zdaniem - do kitu.
No i tak, zrobiłam partycję, no to co by tu wymyśleć.
No to Ubuntu w wersji 64-bit, bo takowy procesor posiadam. Chciałam zobaczyć, jaka jest różnica w działaniu tych architektur. Instalowanie poszło szybko i bezboleśnie, 40 min. Tylko, że po restarcie nie widzę tego nowego systemu! Nie dodał się do gruba i teraz znów będzie trochę pracy i szukania, ale nasz, ubuntowy instalator w porównaniu do tego od OpenSuse11 - moim zdaniem - jest o niebo lepszy. O wynikach poszukiwań nowego Ubuntu na dysku - niebawem

Brak komentarzy: